Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy go tak ujrzał, członki dreszcz mu przebiegł
Żądzą zwycięstwa — rzucił weń oszczepem,
Chybił; zbyt wielka chuć nim owładnęła;
Przezapalczywy, słabszym był od swojej
Woli; zadrżała dłoń i oszczep, z świstem
Lecąc przez trzciny, uderzył w wrześniowe
Drzewo i uwiązł. Cofnęli się wszyscy,
Prócz arkadyjskiej Atalanty; przy niej
Rwie się ze smyczy sfora, aż po ucha
Grzęznąc śród lepkich trzęsawisk; lecz ona —
„Kieruj nim“ — mówiąc — „o wielka bogini,
Gdyż na twą chwałę puszczam go“ — od razu
Naciągnie łuk swój i wyrzuci pocisk.
Z świstem opadnie cięciwa, wilgotne
Syknie powietrze, łan trawy poruszy
Mokre swe pierze, ni to fala morska,
Której już wicher nie kołysze; nagle
Dzik do połowy zerwie się z trzęsawisk —
Bok mu faluje naokół strzępiastej
Rany — i, okiem wodząc napastliwem,
Wypadnie naprzód ze szczecią zjeżoną;
Psy się weń wpiją zajadle, zielone
I białe kwiaty, zlane krwi czerwienią,
Łamią się wokół, a on kłem błyszczącym
O ziem powali Hyleja: od razu
Śmierć porwie duszę jego, niespodziany
Sen mu rozlawszy na oczy. Peleusz
Zasię wyrzuci pocisk, mąż silnego