Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/672

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Doktór wyjął z kieszeni sakiewkę, wysypał złoto na dłoń i znienacka rzekł:
— Kochany Marelu, dosyć pracowałeś, zarobiłeś nareszcie tysiąc trzysta franków, których ci trzeba na ocalenie Ludwiki. Oto są... I doktór rzucił złoto na stół.
— Ludwika ocalona! — wykrzyknął szlifierz zgarniając złoto. — Lecę do notarjusza!
— Wejdź — krzyknął doktór.
Ludwika stanęła we drzwiach, którędy Morel chciał wychodzić. Osłupiały, cofnął się o dwa kroki i wypuścił złoto z ręki. Przez kilka minut spoglądał na Ludwikę z najgłębszem zdziwieniem, nie poznając jej jeszcze, zdawało się iż usiłuje zebrać myśli, potem, zbliżając się coraz więcej, patrzył na nią z ciekawością niespokojną i bojaźliwą:
— Dobrze... dobrze... szepnął doktór Ludwice, — dobry znak, kiedy pawiem: Wejdźcie, rzuć mu się na szyję i nazwij go ojcem.
Twarz Morela wyrażała bolesną niepewność, zamiast wlepić oczy w córkę, chciał raczej uniknąć jej widoku. Mówił do siebie pocichu głosem przerywanym.
— Nie!... nie!... to sen!... To nie Ludwika.
— To nie Ludwika.
— Wejdźcie! — rzekł doktór donośnie.
— Ojcze!... poznajże mnie! jestem Ludwika, córka twoja! zawołała zalewając się łzami i rzucając się w jego objęcia, a w tej chwili weszła żona Morela, Rigoletta, pani George, Germain i Pipelelt z żoną.
— O Boże! — mówł Morel wśród tkliwych pieszczot córki. Nagle zamilkł, uchwycił Ludwikę za głowę, wpatrywał się w nią i wykrzyknął po kilku chwilach wyrastającego ciągłe wyruszenia — Ludwiko!!
— Teraz będzie zdrów — rzekł doktór.
— Mężu! drogi mężu! — wołała żona, całując go.
— Żona! — rzekł Morel, — żona i córka!
— I ja także, panie Morel, — rzecze Rigoletta.
— Wszyscy jesteśmy, panie Morel, — dodał Germain.