Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/659

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hrabina z radością i wdzięcznością przycisnęła rękę Rudolfa do ust i rzekła:
— Poproś księdza, mój drogi.
Na znak damy przez Rudolfa, wszedł duchowny, a za nim Murf i baron Graun, świadkowie księcia, książę Lucenay i lord Douglas, świadkowie Sary, na końcu Tom Seyton. Baron Graun odczytał intercyzę, świadkowie podpisali, a gdy się skończył smutny i uroczysty obrzęd, skłonili się w milczeniu i odeszli.
Zostawszy sam na sam z Rudolfem, Sara, rzekła do niego słabym głosem.
— Nie staje mi już sił, czuję, że umieram, nie zobaczę jej!
— Zaraz tu będzie, uspokój się, Saro, zobaczysz ją.
— Nie mam nadziei, ten przymus... O! trzeba było siły nadludzkiej. Ciemność zachodzi mi na oczy.
— Saro, słuchaj, słuchaj! zdaje mi się, że jedzie, to ona! ona, córka twoja!
— Rudolfie... nie powiesz jej... że byłam złą matką...
Turkot pojazdu rozległ się na bruku dziedzińca. Hrabina tego nie spostrzegła. Już tylko wymawiała wyrazy bez związku; Rudolf schylił się ku niej, przejęty boleścią, ona go nie widziała.
— Przebaczenia!... widzieć córkę... Jak księżnę pochować...
Takie były ostatnie słowa ambitnej Sary.
Nagle wszedł Murf.
— Mości książę, księżniczka Marja...
— Nie! — zawołał z żywością Rudolf, — niechaj nie wchodzi. Powiedz Seytonowi, żeby przyszedł z księdzem Bóg nie raczył dozwolić jej ostatniej pociechy, żeby raz uścisnęła swoje dziecię.
W pół godziny potem hrabina Sara Mac-Gregor żyć przestała.