Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/592

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzi do odźwiernego wysoki mężczyzna z wąsikami i wywołuje do siebie rudego przyjaciela, rudy wychodzi do niego — rozmawiają krótko, a wysoki odchodzi, żeby znowu przyjść po dwóch godzinach.
— Tak jest i ja to spostrzegłem, zdawało mi się jeszcze, że na ulicy widuję jakichś obcych ludzi, co się ciągle kręcą koło naszego domu.
— Starszy dependent wie o wszystkiem, ale się z niczem nie odezwie. Gdzież się teraz podział?
— Pojechał do hrabiny Mac-Gregor, tej samej, którą niedawno napadli mordercy. Przysyłała po Ferranda, ale on nie pojechał, posłał dependenta.
— Pan Ferrand oświadczył sądownie, że się omylił w rachunku i znalazł u siebie pieniądze, o kradzenie których oskarżył Germaina.
— Teraz stary powinienby go wziąć za kasjera.
— Takby należało, lecz Germain może nie zechce. Mieszka teraz na folwarku Bouqueval, u pani George.
— Panowie! pojazd zajechał!... A, wysiada z niego nasz czcigodny ksiądz.
— Dalejże! do pióra! do roboty!
Dependenci zaczęli skrobać piórkami po papierze z udaną gorliwością. Ksiądz wszedł: na bladej jego twarzy malowały się dobroć i powaga, nakazujące uszanowanie. Dodajmy, że dobroduszny starzec jeszcze nie poznał się na głębokiej i zręcznej hypokryzji Ferranda, i dotąd wierzył w jego cnotę.
Jeden z dependentów wstał, ukłonił się nisko, i przeprowadził księdza do gabinetu notarjusza, gdzie się znajdowali Ferrand i Polidori. Ferrand zmienił się do niepoznania: chociaż straszliwie schudł na twarzy, jednakże chorobliwy rumieniec przebijał się przez zczerniałą, prawie zieloną cerę.
— I cóż, szanowny panie Ferrand, — rzekł czcigodny kapłan z troskliwością, — czy czujesz się zdrowszym?