Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/554

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny na uczynku przy morderstwie, nie miał więc żadnej nadziei ratunku, wiedział, że niezawodnie zostanie skazany na śmierć.
Szkielet rozmawiał więc z kilku więźniami, między, któremi znajdowali się Barbillon i Mikołaj Marcjal.
— Czy nie mylisz się w tem co utrzymujesz, Mikołaju? — zapytał Szkielet.
— Sto razy ci mówię, że tak jest niezawodnie. Stary Micou słyszał to od Kulawego Grubasa, który już chciał raz zabić tego filuta za to, że kogoś tam zjadł (wydał).
— Więc zrobić z nim koniec! — dodał Barbillon. — Szkielet już dawno gada, że temu barankowi Germainowi trzeba dać dobrą naukę aż do krwi.
Szkielet wyjął fajkę z ust i rzekł cicho.
— Germain nie łączył się z nami, przeszkadzał nam, szpiegował nas, bo im mniej kto mówi, tem więcej podsłuchuje, trzeba go było zmusić, żeby się nie pokazywał więcej na Lwiej Jaskini. Gdybyśmy mu raz krew puścili, wzięliby go stąd.
— Więc — przerwał Mikołaj, — czemu tego nie zrobić?
— Dlatego, — odpowiedział Szkielet, — że jeżeli kogoś zjadł, jak mówi Kulawy Grubas, to mu tak lekko nie ujdzie, trzeba dać przykład, przez takich teraz wszyscy giniemy, takie baranki zjedli Jakóba, Gauthiera i Roussillona.
— A ja? moja matka? Tykwa? mój brat z Tulonu? — zawołał Mikołaj, — czy wszystkich nas nie zjadł Czerwony Janek?
— Trzeba położyć koniec tej zarazie, — przerwał Szkielet, — trzeba przykładu! fałszywi bracia przyjmują na siebie obowiązki policji, niechże pokutują! Jak się pięciu albo sześciu ostudzi (zamorduje), reszta będzie trzymać język za zębami.
— Dobrze mówisz, Szkielecie, — rzekł Mikołaj, — trzeba Germainowi dać naukę.