Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zarza. Kochałam ją i nienawidziłam, a wszystko z twojej przyczyny.
— Z mojej przyczyny? Nie rozumiem cię...
— Tak, bo dzięki niej pojęłam, że wtedy tylko mogłabym być szczęśliwą, gdybym była z tobą, kochająca i kochana. Ale cóż. Takich, jak ja, niekocha się długo, dla mnie niema przyszłości... — i biedna dziewczyna rozpłakała się serdecznie.
— Dla mnie niema już innej kobiety na świecie, prócz ciebie, Wilczyco. Cokolwiek zrobiłaś, czem byłaś nikomu nic do tego. Ja ciebie kocham, ty mnie kochasz i winienem aż życie. Nie opuszczę ciebie odtąd, ale nie chcę także opuścić Franciszka i Amandyny, od dzisiejszego dnia powinienem być ich ojcem, pojmujesz, Wilczyco, że to wkłada na mnie nowe obowiązki: muszę zostać porządnym człowiekiem, biorąc ich do siebie. Chcieli z nich zrobić łotrów; żeby ich ocalić wezmę ich z sobą.
— Tak jest, schronimy się z tobą i dziećmi do lasu, gdziebyśmy mieli ładny domek, a potem własne dziatki, którebym kochała, ale jak kochała! Tylko — dodała Wilczyca z drżeniem — musiałbyś nazywać się moim mężem, bo inaczej nie dostalibyśmy tego miejsca.
Marcjal, nie rozumiejąc słów kochanki, patrzył na nią zdziwiony.
— O jakiem miejscu mówisz? — zapytał.
— O miejscu leśniczego.
— Któżby mi je dał?
— Protektorowie dziewczyny, którą uratowałam.
— Nie znają mnie wcale!
— Ale ja mówiłam jej o tobie, a ona poleci nas swoim dobroczyńcom.
— Ach — zawołał Marcjal, zrywając się nagle — a my zapomnieliśmy o niej, leży na dole, może umiera.
— Uspokój się: Franciszek i Amandyna są przy niej.
Marcjal wsparty na ramieniu Wilczycy, zszedł z nią pospiesznie na dolne piętro.