Gdy Marja Bastien i przewodnik jej wyszli z folwarku, księżyc, wzniósłszy się już do pewnej wysokości, rozpędził mgłę wieczorną i przyświecał jasnym blaskiem.
Czarny szlak gęstego lasu, do którego zmierzali, odznaczał się wybitnie na ciemnym lazurze gwiaździstego nieba.
Milczenie panowało głębokie.
Na stwardniałej ziemi słychać tylko było dźwięczny: przyśpieszony odgłos drewnianych sandałów Jana Franciszka.
Nareszcie odwrócił się do swej młodej towarzyszki i zwalniając biegu powiedział:
— Przebacz mi, pani, może zbyt szybko idę?
— Zbyt szybko? nie, nie, mój przyjacielu, nie potraficie dzisiaj zbyt szybko chodzić. Idźcie tylko, idźcie, ja zdążę za wami.
I po chwili milczenia dodała, mówiąc do siebie samej:
— Poco te kule? poco to kłamstwo, może też Jan prawdę mówi. Fryderyk chciał może skrycie polować w tych lasach i dlatego taił się przede mną, a jednak cały dzień wczorajszy był tak ponury, tak zadumany, że nie mogę przypuścić, ażeby on myślał o polowaniu, on już od dawna nie wziął nawet do ręki fuzji.
Uszedłszy jeszcze kawał drogi, odezwała się znowu do swego przewodnika:
— Spotkawszy mego syna, czy nie uważaliście jak wyglądał?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1337
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
XV.