Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co téż ty mówisz! Więc cóż ono jest, kiedy nie jest kobiétą?
— Kto to może wiedziéć!... Ja nie wiém!
— Szalony jesteś!
— Proszę cię, mój ojcze, jakże tu nazwać stworzenie długie, wyschłe, zgrzędne, kwaśne, z rękoma i nogami jakby u mężczyzny, twarzą kościstą i ostrą jak dziadek do tłuczenia orzechów, i z nos m... ah! Boże, mój Boże! z nosem... ot tak długim.... czerwonym jak cegła! Ale trzeba być sprawiedliwym: za to téż ta niezrównana istota ma włosy żółte jak ogień a zęby czarne jak...
— Portret nie bardzo jest pochlebny.... Ale cóż chcesz? nie wszystkie kobiéty mogą być piękne; wierzaj mi, częstokroć dobre serce więcéj jest warte jak ładna powierzchowność, i, co do mnie, brzydota zawsze litość we mnie obudzała.
— I we mnie także, mój ojcze. Z początku miałem wielką ochotę żałować téj biédnéj panienki widząc ją tak brzydką, a mianowicie widząc ją skazaną na życie z takim człowiekiem jak jéj ojciec łapigrosz; cóż chcesz, pod względem ojców, tyś mnie tak popsuł; lecz kiedym zobaczył tego czerwonego gila, popę-