Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem, zastanowiło się chwilkę, poczém rzekła głosom groźnym:
— Pan jesteś Ludwik Richard?
— Tak jest, pani. Ale na miłość boską, cóż się Maryi stało?
— To jéj się stało, że pan mi ją zabiłeś!
— Ja, wielki Boże!
— A jak ona umrze, to pan mnie żywić będziesz!
— Umrze! Maryja!... to być nie może! Ależ, pani, tu trzeba iść po doktora, trzeba koniecznie coś zrobić... Jéj ręce są zimne... Maryjo! Maryjo! Mój Boże! Mój Boże! ona mnie nie słyszy!
— Otóż to w jakim ona jest stanie od owéj nieszczęśliwéj nocy; i to twój list niegodziwy człowieku, sprowadził takie nieszczęście!
— Mój list?... jaki list?
— Tak, będziesz może przeczył, kłamał teraz! ale, już wczoraj wieczorem, rozpacz dławiła biédną dziewczynę; nareszcie z rozdartém sercem wszystko mi wyznała!
— Ale, mój Boże! cóż ona pani wyznała?
— Że jéj nie chcesz więcéj widzieć, i że ją dla innéj porzucasz kobiéty. Tacy to są mężczyźni!