Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/872

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że to nagłe przejście z gorąca do zimna, zepsute i zaraźliwe powietrze, którym oddychały te biédne istoty, częstokroć przyprawiały je o ciężkie, a nieraz nieuleczone choroby; że rzadki był uczeń, który zdołał dwa tygodnie bez przerwy uczęszczać na lekcye.
Po skończonéj lekcyi — dzięki następującéj okoliczności, nie zapomnę nigdy że to było w sobotę — Klaudyusz Gérord wziął wielki worek na dwie części przewiązany, dał mi koszyk, i rzekł:
— No, synu, pójdź, za mną.
Poczém dodał z uśmiechem:
— I tym razem zapewne zadziwi cię poniżenie na jakie się narażam...
— Jakto, panie?
— Będziemy chodzić po całéj wiosce od drzwi do drzwi... będziemy prosili o żywność dla nas na cały tydzień, mój synu...
Te słowa w nowe wprawiły mię zdumienie.
— Płaca jaką pobieram za pełnienie obowiązków nauczyciela, oraz za inne zatrudnienia, w których mi dopomagałeś mój kochany, jest tak szczupła, iż aby miéć chléb powszedni, podobnie jak i wspólkoledzy moi z innych gmin, uciekać się muszę do publicznéj litości. Nadto, rodzice uczniów moich po większéj części tak są uboczy, iż wolą w naturze uiszczać moje wynagrodzenie... No mój