ostatnim krzykiem nienawiści, zemsty i przekleństwa pożegnać gorejący i już dosyć od nas daleki powóz, a wygrażając pięścią zawołał:
— Długom czekał, rozbójniki... ale na mnie przyszła kolej!...
I pędziliśmy daléj wpośród ciemnéj nocy, którą kiedy niekiedy tylko rozwidniały iskry sypiące się z pod kopyt wściekle galopującego wierzchowca naszego... gdyż Bamboche przyspieszał bieg Lucypera, bodząc mu boki końcem swojego noża.
Zostawując za sobą ogarnięty płomieniami powóz, pędziliśmy prawie noc całą.
Nade dniem Lucyper wyczerpawszy siły, zupełnie ochwacony, padł; żadną miarą nie mogliśmy zmusić go do wstania; czekaliśmy zatem dnia wśród lasu, do którego już od kilku godzin przybyliśmy.
Wszystkich nas przejmowała szalona radość, prędko bowiem wspomnienia niegodziwego obejścia i okrucieństw których byliśmy ofiarami, zatarły w nas wrażenie trwogi i litości, jakiém okrutny postępek Bambocha przejął mię i Baskinę; zresztą straszny