Bamboche, równie porywczy w przyjaźni jak i w nienawiści, chciał znowu rzucić się na mnie. Ja niepewny jego zamiarów, na wszelki przypadek przybrałem odporne stanowisko, atoli napróżno. Szczególniejszy ten chłopak z czułém wylaniem przycisnął mię do piersi, mówiąc wzruszonym głosem:
— Marcinie, ja ci tego nigdy nie zapomnę....
— Ani ja także, Bambochu.
I równie z szczerego serca oddałem mu przyjacielski uścisk, jak pierwéj oddawałem kułaki.
— Do pioruna!...cóżto ja dla ciebie czuję? — po chwili milczenia powiedział Bamboche. Daremnie pytam siebie, bo pojąć tego nie mogę.
— I ja także nie pojmuję Bambochu: ty jesteś dla wszystkich prawdziwym szatanem, dla mnie zaś.... bynajmniéj...to też dziwi mię mocno.
Po krótkim namyśle Bamboche tak dalej mówił tonom nieco szyderczym, nieco smutnym, ale nienaturalnym:
— Nie wiém jak się to stało, żem ci wspomniał o moim ojcu...bo pierwéj...nikomu o nim nie mówiłem... ale raptem rozczulił się zakątek mojego serca... tyś się wcisnął w to serce i osiadłeś tam jak ta skamieniała jaszczurka, którą la Levrasse pokazuje podczas swoich podróży... Bardziéj nawet zagnieździłeś się tam, niż owa jaszczurka w kamieniu, bo nie wygnałem cię z mojego serca, mimo, iż szalenie
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/548
Wygląd
Ta strona została przepisana.