Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musi ci być bardzo zimno i nudno w téj piwnicy, — uprzejmie rzekłem zbliżając się ku niemu, — czy chcesz pójść na górę?
— Idź do licha! ja cię nie znam, — opryskliwie odpowiedział Bamboche.
— I ja także nie znam cię, ale mam tu wraz z tobą pozostać u Levrassa. Dzisiejszéj nocy kiedy cię bili, słyszałem jak krzyczałeś... i to mię mocno bolało.
Bamboche roześmiał się i odrzekł:
— Jaki mi czuły ten s... boli go kiedy innych biją...
Tak mówił ten dwunasto-letni chłopak... i nie inaczéj wyrażał się w ciągu dalszej naszéj rozmowy, któréj przekleństwa i lżenia zamilczę.
Równie zasmucony jak zdziwiony odpowiedzią Bambocha, łagodnie rzekłem znowu:
— Smutno mi było że cię biją; a gdyby też mnie obito... czybyś na to był obojętnym?
— Owszem cieszyłbym się... bo jużby to nie tylko mnie jednego spotykało.
— Dla czegóż rmi tak ile życzysz?... wszakżem ci jeszcze nic złego nie wyrządził.
— To mi tam wszystko jedno.
— Jesteś więc bardzo złośliwy?
— Idź precz?...
— Posłuchaj mię... proszę...
— Ha! kiedy chcesz... to skosztuj!
I Bamboche niespodzianie wpadł na mnie zwinny, jak kot; obalił mię na ziemię, schwycił jedną