— Co ty znowu mówisz Marcinku? że nie masz ani ojca ani matki? ależ ja będę twoim ojcem, ja ci dam matkę, — z szyderczym uśmiechem dodał la Levrasse, o! matkę, jakiéj pewno nigdy nie miałeś.
I czystym, piskliwym głosem zawołał, postępując nieco ku drzwiom:
— Héj! matko Major...
— Kończę kołysać Bambocha, odrzekł grzmiący głos który zdawał się wychodzić z podziemi, a wychodził istotnie z piwnicy, do któréj ta kobiéta zawlokła dziecko.
Zrozumiałem znaczenie wyrazów: kołyszę Bambocha. La Levrassc dodał:
— Hę... jaka to pocziwa matka? Czy słyszysz? jakto ona kołysze swoje ukochane dzieciątka; takto i ciebie kołysać będzie, Marcinku.
— O! tak... tak, bardzo wierzę, — drżąc szepnąłem.
— Pójdżno tu stara; tylko prędzéj, — powtórzył la Levrasse.
— Zaraz przecię! do pioruna! zaraz idę, odpowiedziała matka Major, tak, że się aż szyby zatrzęsły.
W kilka chwil późniéj, matka Major weszła do izby.
Byłato kobieta trzydziesto-sześcio letnia, blizko sześć stóp wzrostu mająca: jéj ogromna tusza, górne usta ocienione czarnym wąsem, męzkie kształty, głos gruby i chrypliwy, fizyonomia odrażająca i zu-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/493
Wygląd
Ta strona została przepisana.