Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/469

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zakłopotany, niespokojny, myśląc jakby go zaczepić; Wtem widzę Beaucerona (tak się nazywał ów rzemieślnik), przechodzącego wraz z Katarzyną; mój kąsek chleba i śledzia wypadł mi z ręki.
— Cóżto! nie jesz mój chłopcze? mile spytał Beauceron uderzając mię po ramieniu.
— Nie je, zanosząc się od śmiechu przerwała Katarzyna, bo ma zmartwienie.
— Jakie zmartwienie? spytał Beauceron.
— Bo przed kilku dniami ten smarkacz, i Katarzyna znowu wybuchła śmiechem, chiał... ale bo, widzisz... chciał być moim kochankiem, (sposób wymienia Katarzyny był bardzo dobitny.
— On! zawołał Beauceron, podzielając wesołość Katarzyny; w jego wieku... no, widzę to szczenię... nie źle już wyuczone.
Zarumieniłem się ze wstydu i boleści; chciałem odpowiedzieć, ale drżący głos zastygł mi w gardle.
— Ah! ah! ab! zaczął znowu Beauceron jeszcze głośniejszym wybuchając śmiechem... to mi psiak... nawet jeszcze dobrze nie wyleniał.
Słysząc te grubijańskie szyderstwa już nie wstyd, nie boleść, ale gniew uczułem.
— Nie nazywaj mię psem... śmiało rzekłem Beaucoronowi, ja nie jestem pies.
— Ty, przerwał Beauceron, ty nie masz ani ojca ani matki... tyś jeszcze mniéj jak pies, tyś syn...