Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Głownia piekielna.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Westchnienie było rzeczą tak rzadką wzwybajach tego obojętnego na wszystko człowieka, że pani Robertówa nadzwyczajnie ztrwożóna, zapytała go skwapliwie:
— Co ci jest, czego tak wzdychasz, ty, którego zwykle nic wzruszyć nie zdoła?
Spodziewałem się tego, — odpowiedział Segoffin kiwając znowu głową. — Prędzej czy późniéj, zawsze to powinno było nastąpić.
— Ale co takiego, na miłość Boską, cóż się stało?
— Pan Cloarek, — rzekł Segoffin z nowem westchnieniem, — wyrzucił oknem prezesa.
— O! mój Boże!
— Co się stało, odstać się nie może.
— Czyby to być mogło...
— Zresztą było to tylko z sali parterowéj, ale zawsze dosyć wysoko... Najwięcej jeżeli jeden sążeń wysokości, dodał Segoffin z wyrazem człowieka zdecydowanego na wszystko, — a prezes, według swojego zwyczaju, upadł na nogi... bo to zręczny filut... oho! potrafi on się zawsze wykręcić.
— Słuchaj, Segoffin, nie wierzę ani jednemu słowu, z tego co mi tu pleciesz... Znowu to będzie jedna z twoich dykteryjek, ale dopra-