Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie złorzecz jej — biedaczka dnie i noce płacze po stracie dziecięcia.
— Przecież to dziecię także nie było dziecięciem...
— Co??
— Było upiorem.
— Człowiecze, co ty wygadujesz?!
— I ta kobieta nie jest kobietą. Powtarzam ci, że to jednaj z tych straszydeł, które wychodzą z piekła i pokazują się ludziom w czarnym miesiącu. Mor-Nader ma słuszność.
— Les-ein-Goch, poco wciąż myślisz o tym człowieku? Już sam proboszcz de Keronëllen wyklął go z ambony.. i tych, co go jeszcze słuchają.
— Bóg też potępił szatana, ale szatan szatanem pozostał.
— Ależ powiedz mi, dlaczego właściwie tak obwiniasz tę nieszczęśliwą kobietę? Czyż sam ksiądz proboszcz jej nie szanuje — pamiętasz przecież, jak tu przychodził! całemi dniami ją pocieszał o stracie diecięcia? A i teraz przychodzi często. Jeżeli ona jest straszydłem, to chyba dla siebie samej — widać przecież, że ją smutek dobija... Nie, to nie jest zła kobieta; ilekroć nieszczęśliwe matki do niej przychodzą, nigdy im niczego nie odmawia... płacze tylko, przypomniawszy sobie własne dziecię. Ubodzy, sieroty, mają w zamku schronienie, jak dawniej, mają chleb i jałmużnę — blada kobieta wspiera każdego, nie gorzej od męża.
Les-en-Goch potrząsnął głową i odpowiedział z przekonaniem:
— Czort wszelkie kształty przybiera.
— Ale nigdy matki, która płacze po swem dziecięciu.
— Wszystkie — ze smutku pen-kan-ger‘a widać złość tej kobiety.
— Przecież zdaje się, że go kocha.
— Grób także kocha żyjących.
— Blada niewiasta! zawsze mężowi towarzyszy.
— Gorączka też nie opuszcza konającego.