Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I będzie pani żałowała swego postępowania... Wtedy, będąc dobrą i szlachetną, w nagrodę tylu cierpień oddasz mi swoją rękę... czyż nieprawda?... Tak, twoją rękę... Ale patrzy pani na mnie tak surowo, jakbym panią obraził... doprawdy, nie spodziewałem się tego...
— Panie, wprawdzie potrzeba bardzo wiele wspaniałomyślności na taką ofiarę... — odezwała się Teresa, przybierając nagle dawny, ironiczny ton, tak dobrze i boleśnie pamiętny Ewinowi.
— Och, ależ bynajmniej.
— Wybacz mi pan, lecz, pojmujesz, że w największem nawet poniżeniu nie wolno zatracać poczucia swej godności...
— Ach — chce pani zapewne powiedzieć, że chcę wykorzystać twoją nędzę i opuszczenie... aby zdobyć to, czego tak gorąco pragnąłem... sądzisz może, że jestem człowiekiem bez duszy, myślącym tylko o zaspokojeniu swych żądz...
Teresa zamyśliła się.
— Jeżeli jesteś pan tak wspaniałomyślny — zaczęła po chwili — że możesz zapomnieć o tem, co zaszło, to ja jednak niestety, pamiętam o przeszłości... Byłam wobec pana okrutną, niesprawiedliwą... dopiero teraz to poznaję... teraz, niestety, lękałam się o życie człowieka, którego kochałam, w którego miłość wierzyłam... na którego się tak gorzko zawiodłam... lecz dość już tych próżnych żalów i wyrzutów... W twojem poświęceniu, o, panie, tyle jest odwagi, tyle szlachetności, tyle zaparcia się siebie, a jednak...
Ewin przerwał Teresie.
— Spójrz, pani, na mnie — mam zaledwie dwadzieścia pięć lat, a już czoło mam zmarszczkami zorane... troski pochyliły mnie przedwcześnie... Prawda, że niema nic we mnie, coby mogło olśnić oczy... serce, to co innego: przyjdzie czas, gdy je może poznasz i ocenisz... Jeżeli możemy już nie zwracać uwagi na światowe ceremonje i kanwe-