Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak widzę, Mor-Nader może mieć słuszność... — mówił do siebie Les-en-Goch w zadumie. — Może ta stara sowa naprawdę jest wróżbitą?
— Pan Bóg tylko świętych swoich czyni wróżbitami — rzekła Annia-Joanna.
— No, nie wiem... czy ja mówię, że jego dar wróżenia pochodzi koniecznie od Boga? Czy jego mądrość pochodzi od Boga, czy od szatana... niechże ją Bóg przeklnie, jeżeliby przepowiednia jego miała się spełnić!
— Jaka przepowiednia?
Stary bretończyk wzdrygnął się.
— Kiedyś spotkałem Mor-Nadera ma wybrzeżu... Siedział na załamie skały... słońce właśnie zachodziło i pogoda była niepewna, a ten stary puszczyk śpiewał, czy też krakał:

Pa guz ann Héol, pa goeno ar mór
Me war kana, war treuz ma dor.


(Gdy słońce zapada i morze huczy
Ja śpiewam wesoło w progu mej chaty).


— Smutna to piosenka, Les-en-Goch; powiadają, że, kiedy Mor-Nader ją śpiewa, chmury ciemnieją i bałwany mocniej igrają... A może to naprawdę jaki prorok czartowski?
— Tak, słyszałem... a i dziś właśnie chmury są ciemne... Mówiłem przecież Mor-Naderowi: sterniku, uważaj, bo noc będzie zła. — ale nic na to nie odpowiedział, tylko mi wskazał na wieżę Treff-Haitlog, którą widać było zdaleka. — Co to ma znaczyć, Mor-Naderze? — pytam — w tym żamku mieszka nasz pen-kan-ger. — A sternik, po chwili milczenia, odpowiada mi: Wiatr czarnego miesiąca śmierć przynosi w ten dom. I nic więcej nie mogłem z tego złowróżbnego czarownika i wróżbity wydobyć. A to mnie trwoży...