Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdybym tego psiaka zabił! Ach, Beauregard, jakże okropnie się mścisz!
MARKIZ (do siebie): Wiem o tem...
LABYRYNTHE (do siebie): Na śmiech by się naraził, gdyby mnie zabił... (głośno i z powagą, do kapitana): Mój panie, deputowanego nie można zastrzelić, jak zająca; deputowany, to nie beduin algierski, mój szanowny kapitanie!
DES ROCHES (z wściekłością): Pan mnie pozwoliłeś sobie znieważyć, a więc musisz przyjąć wyzwanie!
LABYRYNTHE (jeszcze poważniej): W żadnym razie nie zgodzę się na pojedynek. Dowiedz się pan, że w ciągu kadencji Izby nie rozporządzam sobą: należę bowiem do swych wyborców; potem reprezentantem rolników, rękodzielników, dzierżawców, fabrykantów, kupców, rybaków etc. — nadto zaś idę za zdaniem jednego z naszych znakomitych mówców, który publicznie określi! pojedynek, jako przeżytek barbarzyństwa.
DES ROCHES (znowu wygrażając się): Ależ, panie, nie jesteśmy w Izbie!
LABYRYNTHE (pompatycznie): Ale jesteśmy we Francji; Ojczyzna zaś ma prawo żądać ode mnie rachunku z mego życia i publicznego i prywatnego, losy moje bowiem złączone są z Jej losami. Jeżeli pan sobie życzysz, przedłożę swoje wyzwanie, swoim wyborcom dla rozpatrzenia i zawyrokowania! (Ogólny śmiech).
DES ROCHES. A zatem, pozostaje mi wymierzenie sprawiedliwości kijem!
GŁOSY. Des Roches, uspokój się! Tracisz głowę!
LABYRYNTHE (coraz bardziej podnosząc głos): Nie lękam się pańskich pogróżek... wierny swym zasadom i poczuciu obywatelskiemu, zdobędę się na odwagę, aby...
SERPENTlNE: Zostać tchórzem!
KLARYSSA: Brawo, panie Labyrynthe! Zdrowie pa-