Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Artur.djvu/955

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z Paryża. Tak byłem smutny, tak kwaśny, iż gniewałem się żem znalazł roztargnienie dla mych myśli.
— Zkądże to pan przybywasz, panie de Pommerire? — rzekłem mu.
— Nie mów mi pan o tém.... przepędziłem trzy miesiące w Franche Comté w Saint-Prix, u państwa Arancey... to rzecz oburzająca!
— Ci jednak dość są bogaci aby panu dawali te wyśmienite obiadki które tak bardzo lubisz, i za które okazujesz się tak wdzięcznym panie Pommerive.
— Jedyny posób dowieść że się jest wdzięcznym za dobry obiad, jest zjeść go z przyjemnością, — rzekł cynik. — Nie skarżę się też na stół Aranceyów: można się tam najeść dobrze i do sytu. Ojciec Arancey dość nakradł na dostawach i na wszystkiém; dość narozbierał starych zaników, dość narobił bankructw fałszywych i innych, ażeby syn jego mógł się popisywać z takim zbytkiem... Ale, czy wiesz że on się nazywa d’Arancey jak ja Jeroboam! Nazywa się po prostu cóś nakształt Polimard; otóż to mieszczańskie imię nie bardzo się podobało jegomości i, za pomocą maleńkiéj zmiany, zastępując bardzo zręcznie Poli przez Aran, a mard przez cey, zamienił tym sposobem pię-