Strona:PL Sue - Artur.djvu/845

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmiéchał się swoim szczególniejszym uśmiéchem śmiało na mnie spoglądając.
Gaszono lampy, coraz to ciemniéj robiło się w teatrze.
— To ty!...— zawołałem, wychodząc z mego osłupienia, i jak gdyby kto odwalił z mych piersi ciężar niezmierny.
— Ach! bez wątpienia że ja! Poznajesz mnie więc?... Porguerolles i Malta! oto hasło.
— Nędzniku!... — zawołałem.
— Jak to, nędzniku? — odparł z niepodobną do uwierzenia bezczelnością. — Zdaje mi się jednakżeśmy się nie źle potuzowali! Jeśli podczas napadu ugodziłem cię sztyletem w ramię, odpowiedziałeś mi nie złem uderzeniem toporem w głowę, drogi przyjacielu! A znowu, jeśli twoi psi anglicy dali się we znaki osadzie mego mistiku, i mnie się też udało rozpłatać yacht twojego Lorda na rafiach Wardi; nie dłużni więc jesteśmy nic sobie. Teraz zeszliśmy się tutaj obydwa, i śmiejemy się jak waryaci na Niedźwiedziu i Baszy, i zamiast znaleść oryginalném to spotkanie, ty się gniewasz! A czy wieszże, iż to bardzo tchnie mieszczaństwem, mój drogi przyjacielu!
Przyznam się, tak wielka bezczelność wszelkie mi odjęła siły. — Lecz gdybym cię kazał are-