Strona:PL Sue - Artur.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od kilku minut przyglądałem się téj głowie, tak pięknéj i tak pełnéj wyrazu, pytając sam siebie, czy ten człowiek był bohaterem tajemniczéj przygody, którą starałem się przeniknąć... Potém postrzegłem, z jedną różnicą oczu, które u dziecięcia były podłużne i błękitne, wielkie podobieństwo z portretem tego nieznajomego, a roskosznym szkicem anielskiéj twarzyczki, tuż obok umieszczonéj.
Lecz niezadługo usłyszałem wzruszony głos Proboszcza, który, niewszedłszy, pytał czy wszystko widziałem i dość widziałem...
Poszedłem z nim się połączyć, zamknął drzwi, i znowu przebyliśmy galeryę. Postrzegłem w niéj rzecz, bardzo drobnostkową może, lecz która srodze mi serce ścisnęła: słowem, tuż przy salonie, była ptaszarnia, za złoconą kratką, w któréj postrzegłem nieżywych... kilku biednych maleńkich bengalisów i gilij.
Boleśnie przejęty, i coraz to większe czujący zajęcie, chciałem przywieść kapłana do zwierzenia mi się, wyrażając mu, jak mocno mię wzrusza wszystko co widzę, mnie, który nawet nieznałem tych, co tutaj mieszkali; lecz bądź że nie mógł przezwyciężyć swego wzruszenia, bądź że lękał się ubliżyć swemu zmartwieniu, powierzając jego przyczynę płochości niezna-