Strona:PL Sue - Artur.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niezdołam wysłowić upojenia, jakie mi sprawiły te ostatnie słowa Małgorzaty... a ja!
Mniemałem słyszeć, nie wyznanie jéj miłości, lecz krzyk jéj duszy rozdartéj, która w mojém tylko jeszcze przywiązaniu miała nadzieję. Chociaż ciągle sądziłem ją będącą pod wpływem miłości wzgardzonéj, nie miałem jednak odwagi wznowić rausza scenę, jednakże nie mogłem się wstrzymać aby jéj niepowiedziéć boleśnie:
— A ten portret?...
— Oto jest, — rzekła, podając mi medalion, z kryształem nadtłuczonym.
Skorom wziął ten portret do ręki, uczułem na chwilę niewysłowione wzruszenie i obawę, lękałem się spojrzeć na tę twarz, którą zapewne znałem dobrze; jednakże, przezwycieżając tę płonną bojaźń, spojrzałem... Rysy te były dla mnie zupełnie obcemi; zobaczyłem szlachetną i piękną twarz, na któréj połączała się łagodność z powagą; włosy były ciemne, oczy błękitne, fizjonomia pełna dowcipu i wdzięku, ubiór najprostszy, który zdobiła jedynie orderowa wstęga, pomarańczowa z błękitnemi brzegami, i złota emaliowana gwiazda, błyszcząca, po lewéj stronie, na piersiach.
— A ten portret? — rzekłem smutnie do Małgorzaty.
— Jest to portret człowieka, którego naj-