Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Artur.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kryje milczeniem, — dodał Pan de Pommerive, przybierając głos swój naturalny, — bo bym nieskończył do jutra, gdybym chciał powtarzać wszystkie jéj wykrzyknienia, zarówno szalone jak namiętne. Lecz czy uwierzysz Pan że posunęła zapomnienie najprostszych nawet przyzwoitości, aż do takiego stopnia, iż rozkazała stangretowi bliżéj podjechać z powozem, aby lepiéj przypatrzyć się tema pięknemu, temu drogiemu Turkowi!
— Ależ Pan masz słuszność, jestto namiętność nagła, i gwałtowności prawdziwie afrykańskiej, rzekłem do Pana de Pommerive, nie mogąc się wstrzymać aby się nieuśmiechnąć z tego tak prawdo-szczerego wstępu.
— Ale Pan zobaczysz, — dodał, — zaraz Pan zobaczysz najcudowniejszą część téj powieści! i nagle jeden z koni zaprzężonych u powozu Pani de Pënâfiel, dzięki téj przeklętéj ciekawości, uderzył w grzbiet konia drogiego Turka; koń jak zacznie wierzgać, kręcić się, podskakiwać.... Margrabina, odchodząc od przytomności, przestraszona o swego Turka, zaczyna straszliwie i żałośnie krzyczeć!
— Dawajcie baczność! — zawołał Pan de Pommerive, przybierając znowu cieniutki głosek, aby naśladować krzyk przerażenia Pani de Pënâfiel, — dawajcie baczność! pochwyćcie je-