Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Artur.djvu/1005

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zatrzymałem się.
— Nie chciałam panu przerywać, panie Arturze — rzekła do mnie pani Kerouët, — bo znajduję żeś jeszcze nigdy lepiéj nie czytał jak dzisiaj. — Potém, porzucając swą kądziel, rzekła prostodusznie: — Ach! przyznaję że kobiéta musiałaby mieć serce ze skały, aby się nie ulitować nad kochankiem który tak mówi. Nie znam się na tém, ale zdaje mi się, iżby nie można powiedziéć co innego, jak to co Iwanhoe tu mówi... tyle to jest prawdziwe i naturalne...
— O! to bardzo piękne w istocie, — rzekła Marya; — lęcz pan Artur musiał się już zfatygować; teraz ja trochę poczytam.
I biorąc prawie pomimo méj woli książkę którą trzymałem na kolanach poszukała ustępu improwizowanego, i nieznałazła go.
— Stronnice któreś pan czytał tak są piękne iż chciałabym je odczytać, — rzekła do mnie złośliwie Marya.
— Masz racyę, Maryo, — powiedziała ciotka, ja także z wielką przyjemnością raz bym ich jeszcze posłuchała.
— Ach! mój Boże, już dziesiąta! — zawołałem aby się wydobyć z kłopotu. — Muszę już jechać...