Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/827

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przybliż się pan przynajmniej i bądź uczestnikiem radości, którą przygotowałeś! — mówiła, ocierając sobie oczy, panna de Cardoville do Rodina, opartego o futrynę drzwi wchodowych i zdającego się przypatrywać tej scenie z wielkiem rozczuleniem.
Dagobert, na widok Rodina, przyprowadzającego dzieci, w pierwszej chwili, osłupiały ze zdziwienia, ruszyć się nie mógł; lecz, słysząc słowa Adrjanny i ulegając popędowi wdzięczności, że tak powiem, mimowolnej, rzucił się na kolana przed jezuitą i, złożywszy ręce jakby do modlitwy, zawołał przerywanym głosem:
— Przyprowadzając dzieci, ocaliłeś mnie...
— Niech cię Bóg błogosławi za wszystkie dobro, jakie czynisz! — zawołała Garbuska, idąc za ogólnym popędem.
— Moi łaskawi przyjaciele — odrzekł Rodin, udając, że tyle wzruszenia siły jego przechodzi — zanadto... prawdziwie, to zawiele... Przeproście za mnie marszałka... i powiedzcie, że dość dla mnie, gdy go widzę szczęśliwym.
— Proszę pana... racz się zbliżyć... — rzekła do jezuity Adrjanna — niech przynajmniej pozna cię marszałek, niech cię zobaczy.
— Och! pozostań!... pozostań, panie, który nas wszystkich uszczęśliwiasz — dodał Dagobert, chcąc także przyczynić się do zatrzymania Rodina.
— Pani!... Duch opiekuńczy nie troszczy się już dobrem zdziałanem, ale tem, które jeszcze zrobić należy... — rzekł Rodin głosem udanej dobroci, zwróciwszy się do Adrjanny. — Dowidzenia, moi przyjaciele, dowidzenia.
To mówiąc, Rodin skłonił się grzecznie ręką Adrjannie, Garbusce i Dagobertowi, a, wysuwając się powoli za drzwi, wskazał im uradowanym wzrokiem marszałka Simon, który, siedząc, łzami oblewając i całując córki, trzymał je na piersiach i wcale nie wiedział, co się wkoło niego dzieje.
W godzinę po tej scenie panna de Cardoville z Garbuską, marszałkiem Simon z córkami i Dagobert wychodzili z domu doktora Baleinier.