Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/804

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rodin mrugnął na Adrjannę, wskazując jej Dagoberta giestem życzliwego politowania, i odrzekł:
— A więc odchodzę, a czynię to tem chętniej, że właśnie miałem wyjść, kiedy pan przybyłeś.
Potem, zbliżywszy się do panny de Cardoville, mówił pocichu:
— Biedny żołnierz! żal wprawia w obłęd, nie byłby w stanie wysłuchać mnie, ani zrozumieć. Racz wytłumaczyć mu pani wszystko, a przekona się, w jakim jest błędzie! — dodał z dowcipną minką — ale tymczasem — mówił dalej, sięgnąwszy do kieszeni i wyjmując z niej małą paczkę — oddaj mu pani to... to jest moja zemsta... spodziewam się, że mu będzie miłą.
Po wyjściu Rodina, Adrjanna zbliżyła się do żołnierza i rzekła łagodnym głosem, z wyrazem tkliwego współczucia:
— Tak nagłe, niespodziewane przybycie pana, nie pozwoliło mi zapytać o rzecz najważniejszą... A jakże rana pańska?
— Dziękuję pani! — odrzekł żołnierz, budząc się z zamyślania — dziękuję pani! mała to rzecz i nie mam też czasu myśleć o niej.... Przykro mi, żem tak grubjańsko zachował się w obecności pani, żem wypędził tego łotra, ale bo to przewyższa siły człowieka; na widok tych ludzi... krew się we mnie burzy.
— A z tem wszystkiem, wierz mi pan, za porywczo osądziłeś człowieka, który tylko co stąd wyszedł.
— Za porywczo... wszak go znam nie od dzisiaj... On był razem z tym renegatem, księdzem d‘Aigrigny.
— To prawda... ależ to mu nie przeszkadza być uczciwym, dobrym człowiekiem...
— Jemu!? — zawołał niedowierzająco Dagobert.
— Tak, jemu... a nawet w tej chwili jedną tylko zajmuje się rzeczą... to jest odzyskaniem dla pana kochanych dzieci.
— Kto?... on! — zawołał zdziwiony żołnierz, jakgdyby