Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Franciszka wstała i podeszła ku mężowi, który ją wziął w objęcia.
Nastąpiła chwila uroczystego milczenia.
Dagobert i Franciszka słowa do siebie nie wymówli; słychać było tylko westchnienia, przerywane łkaniem i oddechem radości.
A gdy oboje starzy podnieśli głowy, twarze ich były spokojne, wesołe, pogodne, bo zupełne zadowolenie uczuć prostych i czystych nigdy nie zostawia po sobie gorączkowego, gwałtownego wzburzenia.
— Dzieci moje — wyrzekł żołnierz wzruszonym głosem, pokazując sierotom Franciszkę, która, uspokoiwszy się po pierwszem uniesieniu, patrzyła na nie ze zdziwieniem — to moja dobra, zacna żona... będzie ona dla córek generała Simon tem, czem ja byłem dla nich...
— Pani obchodzić się też będzie z nami, jak ze swemi dziećmi — rzekła Róża, zbliżając się ze swoją siostrą do Franciszki.
— Córki generała Simon... — zawołała, coraz bardziej zdziwiona żona Dagoberta.
— Tak, kochana Franciszko, to one... i przyprowadzam je zdaleka... nie bez trudu, opowiem ci potem wszystko.
— Biedne panienki... powiedziałby kto, że to dwa podobne do siebie aniołki — rzekła Franciszka, przypatrując się sierotom z zajęciem i zdziwieniem.
— Teraz... my dwaj... — rzekł Dagobert, zwracając się do syna.
— Nareszcie! — zawołał Agrykola.
Niepodobna opisać wybuchu radości Dagoberta i jego syna, tego szczęścia, z jakiem żołnierz przypatrywał się Agrykoli, opierał swe ręce na szerokich ramionach młodego kowala, aby lepiej napatrzyć się jego męskiej, otwartej twarzy, wysmukłej, silnej budowie ciała; potem znowu go przyciskał do piersi, mówiąc: