Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Toż samo milczenie, niema władzy w ręce, którą trzyma, zimna... puścił ją... upadła martwa.
Wschodzący księżyc, wyjaśniwszy się z zakrywających go czarnych chmur, rzucił do małej izdebki, a mianowicie na łóżko, stojące naprzeciw okna, tyle bladawego światła, iż żołnierz spostrzegł obie omdlałe siostry.
Blade księżycowe światło powiększyło jeszcze bladość sierot: trzymały jedna drugą w objęciu, Rózia usiłowała ukryć swoją głowę na łonie Blanki.
— Z przestrachu zemdlały, — zawołał Dagobert, biegnąc do swej małej podróżnej manierki. Biedne dzieciska! nie dziw, po tylu dziwnych przykrych wrażeniach.
I zwilżywszy nieco wódką róg chustki, żołnierz ukląkł przy łóżku, natarł lekko obydwom skronie i dotknął rumianych ust i małych różowych nozdrzy...
Ciągle klęczący, nachyliwszy ku sierotom swoją opaloną, zmieszaną twarz, wzruszony, a w owej chwili cały światłem księżyca oświecony, zaczekał chwilę, zanimby wypadła potrzeba jednego jeszcze środka ratunku, który był w jego mocy.
Lekkie poruszenie Rózi wkrótce ożywiło nadzieję, żołnierza; dziewica z westchnieniem przewróciła głowę na poduszce.
Dagobert podał jej jeszcze do powąchania wódki; drgnęła, otworzyła oczy, zdziwione i przelęknione zarazem, potem, nie poznając zrazu Dagoberta, zawołała:
— Siostro! — i rzuciła się w objęcia Blanki.
I ta także zaczynała uczuwać skutki troskliwości żołnierza. Krzyk Rózi wyrwał ją wreszcie z letargu, i znowu, podzielając jej trwogę, a nie wiedząc jej przyczyny, przytuliła się do niej.
— Przecież przyszły do siebie... to dobrze, — rzekł Dagobert; — lekkomyślny przestrach prędko przeminie. Potem dodał łagodnym, ile mógł, głosem:
— Nic to, nic, moje dzieci... uspokójcie się... lepiej wam... ja jestem... ja... Dagobert.