Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wołając, że nienawidzi wszystkich, którzy noszą to nazwisko.
— Dlaczego? — pytałem — zaszczytem dla ciebie byłoby uścisnąć dłoń zacnego pastora.
— Byłbym gotów dopuścić się zbrodni względem wszystkich Cambellów — dowodził — szczułbym ich psami, jak szkodliwe zwierzęta. W chwili konania nawet, przyczołgałbym się na kolanach do okna, aby któremu z nich w łeb strzelić.
— Alanie — wołałem — co masz do zarzunia tym ludziom?
— Wiesz, że nazywam się Stewart a Campbelli’owie od niepamiętnych czasów prześladowali rodzinę moją; wydzierali nam ziemię zdradą, nigdy mieczem — to mówiąc pięścią walił w stół, na co jednak nie zwracałem uwagi, wiedząc, że w uniesienie wpadają najczęściej ci, którzy słusznie, czy nie słusznie ustąpić byli zmuszeni. Więcej ci powiem — dodał — fałszowali zeznania, fałszowali dokumenta, wszystkim swoim oszustwom starali się nadać legalną formę, co budzić musiało tem większe oburzenie w człowieku pokrzywdzonym.
— Lubo hojny jesteś w rozdawaniu guzików — rzekłem — przypuszczam, że nie umiałbyś pełnić obowiązków sędziego.
Roześmiał się i rzekł:
— Hojność odziedziczyłem po tym samym człowieku, który obdarzył mnie guzikami, po biednym moim ojcu Dunkanie Stewart; niechaj dusza jego odpoczywa w spokoju! Był to najpiękniejszy z rodu swego mężczyzna, najdzielniej władający mieczem w całej Szko-