Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go, gdyby krzyk Alana, wzywający pomocy nie był mi powrócił przytomności.
On stał ciągle we drzwiach, ale podczas, gdy bronił się od natarcia nieprzyjaciół, jeden z majtków podbiegł mu pod rękę, trzymającą pałasz, i chwycił go wpół. Alan kluł wroga puginałem z lewej ręki, napastnik jednak wyślizgiwał się; jak piskorz. Drugi majtek podążył za pierwszym z podniesionym groźnie kordelasem. Otwór drzwi zapchany był żądnemi krwi postaciami. Sądziłem, żeśmy zgubieni bez ratunku i chwyciwszy z rozpaczą za mój kordelas, wpadłem na nacierających ztyłu. Pomoc moja była spóźniona. Napastnicy pofolgowali nakoniec; Alan cofnąwszy się dla większego rozmachu, skoczył jak byk wściekły między nich, a nieprzyjaciele ustępowali przed nim, przewracając jeden drugiego z pośpiechu.
Pałasz mego towarzysza połyskiwał migotliwie, każde jego cięcie wywoływało bolesny jęk zranionego człowieka. Wyobrażałem sobie ciągle jeszcze, że jesteśmy zgubieni, kiedy wszyscy uciekali już w popłochu, a Alan pędził ich przed sobą, jak pies owczarski pędzi trzodę owiec.
Będąc jednak zarówno przezornym, jak śmiałym, powrócił wkrótce. Na pomoście tymczasem majtkowie biegali i krzyczeli, jakby kto gonił za nimi, wreszcie schronili się na dół, zamykając drzwi za sobą.