Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Liczyłem ich w pamięci a z wielkiego pośpiechu podwoiłem liczbę.
— Piętnastu — rzekłem.
Alan zagwizdał.
— No, temu trudno będzie poradzić — rzekł. — Teraz słuchaj: ja we drzwiach prowadzić będę główną walkę; nie potrzebujesz brać w niej udziału. Nie ustąpię, póki nie położą mnie trupem. Wolę mieć dziesięciu nieprzyjaciół przed sobą, jak jednego za plecami.
Powiedziałem mu, że ja nie tęgo strzelam.
— Podoba mi się tak szczere wyznanie — zawołał — mało który z nieobeznanych z bronią gentlemenów postąpiłby równie otwarcie.
— Niech pan jednak zwróci uwagę — rzekłem — że za nami są drzwi, które napastnicy wyłamać mogą.
— Otóż właśnie — odparł — pilnowanie tych drzwi stanowi część zadania twego, Dawidzie. Z nabitym pistoletem musisz wejść na ławkę, skąd dosięgnąć możesz okienka i strzelisz, gdy tylko ujrzysz kogo, dążącego ku wejściu. Nie koniec na tem; postanowiłem zrobić z ciebie żołnierza. Czego jeszcze strzedz wypada? — pytał.
Daszka szklanego — objaśniłem — tylko potrzebowałbym mieć oczy po obu stronach głowy, gdyż pilnując jednych drzwi, muszę do drugiego obrócić się plecami.
— I to prawda — przytwierdził Alan — Czyż nie masz jednak uszu?