Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ważył obecność moją i wysłał mnie do kuchni na dół po wieczerzę dla gościa. Nie traciłem czasu napróżno, a gdy wróciłem, nieznajomy, odpiąwszy trzos, kładł z niego na stół parę gwinei. Kapitan, podniecony, spoglądał to na złoto, to na trzos, to na twarz przybysza i zawołał:
— Połowę jego zawartości a zrobię, cokolwiek zażądasz.
Nieznajomy schował napowrót wyłożone gwineje do trzosu i schował go pod kamizelkę.
— Mówiłem ci już panie — rzekł — że ani fenig z tych pieniędzy nie jest moją własnością; wszystko należy do naszego pana i władcy — przy tych słowach uchylił kapelusza — lubo, jako nędzny posłaniec chciałem już naruszyć część małą dla dowiezienia całości bezpiecznie, byłbym niegodziwcem, gdybym zbyt drogo okupywał ochronę własnej skóry. Trzydzieści gwinei, jeśli mnie przewieziecie na wybrzeże po drugiej stronie morza, a sześćdziesiąt za dostawienie nad jezioro Linhe; jeśli nie przystajecie na to wynagrodzenie, róbcie ze mną, co wam się spodoba.
— A gdybym wydał pana w ręce żołnierzy? — rzekł Hoseason.
— W takim razie zrobiłbyś zły interes — odparł nieznajomy. — Dobra mego pana, zarówno, jak każdego uczciwego człowieka, w Szkocji, są skonfiskowane; dzierży je człowiek, zwany królem Jerzym; jego urzędnicy ściągają, a przynajmniej chcą ściągać dochody z jego włości. Jako zaszczyt Szkocji po-