Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

masztowca. Dowodzi to, że musiał być niepospolicie zręczny i silny, skoro mógł ratować się w ten sposób. Gdy go kapitan przyprowadził do kajuty, wyraz jego twarzy wyrażał zupełną obojętność na przebyte niebezpieczeństwo. Był szczupły, lubo dobrze zbudowany, a w ruchach tak zwinny, jak dzika koza; oblicze nieznajomego pełne otwartości, spalone była słońcem i zeszpecone ospą; oczy miał niezwykle jasne, malował się w nich jakby szał wesoły, co pociągało i odstręczało od niego jednocześnie. Zdjąwszy z siebie długi surdut, położył na stole parę w srebro oprawnych pistoletów, a prócz tej broni, miał duży pałasz przy boku. Obejście jego było pełne dystynkcji; dziękował uprzejmie kapitanowi, ja zaś z pierwszego spojrzenia na obcego człowieka odniosłem wrażenie, że wolałbym go uważać za przyjaciela, niżeli za wroga.
Kapitan również czynił obserwacje, ale raczej nad ubraniem przybysza, niżeli nad jego osobistością. Rzeczywiście, gdy tylko zdjął wierzchni surdut, ukazał się w stroju stanowiącym dziwną sprzeczność z kajutą statku kupieckiego: miał na sobie kapelusz z piórami, czerwoną kamizelkę, spodnie z czarnego pluszu i granatowy surdut ozdobiony srebrnemi guzikami i srebrną koronką; kosztowne ubranie było pogniecione i splamione wilgocią.
— Przykry mi jest bardzo ten wypadek z łodzią, — rzekł kapitan.
— Utonęło z nią kilku poczciwych ludzi; radbym wiele poświęcić, iżby ich widzieć jeszcze żywych na lądzie — zauważył nieznajomy.