Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W czasie pełnej przygód, młodości mojej, doświadczyłem wiele przykrości, żadna jednak nie wyczerpała tak umysłu i ciała, i nie zabiła nadziei w sercu, jak te pierwsze godziny, spędzone pod pomostem dwumasztowca.
Usłyszałem odgłos strzału; przypuszczałem, iż wskutek burzy, statek znajdował się w takiem niebezpieczeństwie, że sygnałami wzywano pomocy. Myśl wyswobodzenia się z więzów, choćby przez śmierć w głębiach morza, stanowiła dla mnie pociechę. Zawiodłem się; był to (jak mi później objaśniono) zwyczaj, zachowywany przez kapitana, dowodzący, że najgorszy nawet człowiek może mieć swoje dobre strony. Przepływaliśmy w owej chwili w odległości kilku mil od Dysart, gdzie zbudowany był statek „Zgoda“ i gdzie mieszkała stara matka Hoscason’a. Otóż on wystrzałem z fuzji i racą kolorową witał zawsze tę miejscowość, gdy znajdował się w pobliżu.
Zatraciłem miarę czasu; dzień i noc nie różniły się niczem w tej cuchnącej norze, w której leżałem bezwładnie, a doświadczane cierpienia nadawały godzinom podwójną rozwlekłość. Jak długo czekałem na rozbicie się dwumasztowca o skałę lub zatonięcie jego w głębi wód morskich, nie potrafiłbym powie-