Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze, dobrze — odpowiedział — musimy, jak widzę, stosować się we wszystkiem do twoich zachceń. Ale poco my tu stoimy? Zimno straszliwe, a jeśli się nie mylę, tam zajęci przygotowaniem „Zgody“ do drogi.

VI.
Co zaszło w przystani królowej.

W oberży Ransone poprowadził nas schodami do małego pokoiku o jednem łóżku, w którym palił się duży ogień na kominie. Przy stole, tuż przed kominkiem, siedział wysoki, ciemnej cery mężczyzna, zajęty pisaniem. Mimo gorąca, panującego w pokoju, miał na sobie gruby żakiet marynarski, zapięty pod szyję i włochatą czapkę, naciągniętą na uszy; nigdy jednak nie widziałem człowieka, któryby miał tyle krwi zimnej i panowania nad sobą, jak ów kapitan kupieckiego okrętu. Wstał i postąpiwszy parę kroków naprzód, szeroką dłoń swoją wyciągnął do pana Ebenezer’a.
— Cieszę się niewymownie, że pana widzę, panie Balfour — odezwał się głębokim basem — rad jestem nadto, że przychodzisz pan w porę. Wiatr mamy pomyślny, odpływ niebawem nastąpi; przed nocą zobaczymy na wyspie May palące się ognie.