Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mruknął coś o żarcie, że lubi płatać niewinne figle, ale widząc mój uśmiech niedowierzający, zmienił ton, zapewniając, że wyjaśni wszystko po śniadaniu. Z wyrazu jego twarzy wnosiłem, że niema jeszcze jakiegoś kłamstwa w pogotowiu, lubo sili się nad jego wymyśleniem. Chciałem mu to szczerze powiedzieć, gdy nagle zastukano do drzwi. Prosiłem stryja, aby nie wstawał z miejsca i poszedłem otworzyć; ujrzałem na progu chłopca w stroju marynarza. Gdy mnie zobaczył, zaczął grać na piszczałce rogowej, poruszając zręcznie palcami. Był siny od zimna; dziwne wrażenie czynił wyraz jego twarzyczki, na pół łzawy, na pół śmiejący, stanowiący dziwną sprzeczność z jego wesołem na pozór zachowaniem.
Zapytałem, co ma za interes.
— Rozweselać państwa — odparł i zaczął grać na nowo.
— Skoro nie masz żadnego interesu — rzekłem — będę tak nieludzkim, że zamknę ci drzwi przed nosem.
— Stój, bracie, — zawołał — czy nie lubisz wesołości, że chcesz mnie wypędzić? Przyniosłem list od starego Hoseason’a do pana Balfour’a — i pokazał mi papier — przytem — dodał — jestem okropnie głodny.
— No, to wejdź — rzekłem — dam ci jeść, jeśli co znajdę.
Wprowadziłem go do kuchni i posadziłem na mojem krześle. Zgłodniały chłopiec rzucił się chciwie na resztki śniadania, spoglądając na mnie ukradkiem i strojąc zabawne, jak sądził, miny. Przez ten czas stryj list odczytał