Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słyszałem w okolicy, że jesteś człowiekiem bardzo srogim.
Glenure patrzył na mnie, jakby z powątpiewaniem, nareszcie rzekł:
— Mówisz śmiało, a ja lubię otwartość. Gdybyś był kiedyindziej, a nie dzisiaj, spytał mnie o drogę do drzwi James’a Stuarta, byłbym ci ją wskazał, i życzył szczęśliwej podroży.
Lecz dziś — hej! Mungo?
Ale w tej samej chwili, gdy zwracał się do adwokata, z pagórka rozległ się strzał z broni palnej, i jednocześnie Glenure padł na ziemię.
— Och! jestem zabity — krzyknął kilka razy.
Prawnik schwytał go w ramiona — służący ręce załamywali.
Po chwili ranny powiódł wystraszonemi oczami po obecnych, i zmienionym, wstrząsającym do głebi głosem, rzekł: „Myślcie o sobie, ratujcie się, ja umieram!“
Spróbował rozpiąć ubranie, jak gdyby chciał ranę zobaczyć, lecz bezsilne palce ześlizgnęły się z guzików. Westchnął głęboko, głowa zwisła na ramię i skończył. Prawnik nie wyrzekł słowa. Twarz jego przybrała ostry wyraz i stała się równie białą, jak twarz zmarłego. Służący wybuchnął krzykiem i płaczem, jak dziecko, ja zaś stałem i pa-