Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom II.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Wtem, licho wniosło zająca.

Wkradł się między zagony
Gość nieproszony,
Młode listki skubał z rzepy,
Zjadał sałatę, kapustę,
Z kory poogryzał szczepy
I wszelką czynił rozpustę.
Tropił ogrodnik i ścigał natręta;
Lecz, gdy mu wreszcie konceptu nie stało,
Przed Jaśnie Pana rzecz wytoczył całą.
„Ten rabuś, rzecze, ta bestja przeklęta
Już mi kością w gardle stoi;
Jak wąż umyka z pod kija,
Wszystkie zasadzki omija
I kamienia się nie boi:
Istny djabeł nie zając! — Skończą się te psoty,
Odrzekł Jaśnie Pan łaskawie;
Djabeł nie djabeł, ja mu łaźnię sprawię,
Niechno mój Doskocz weźmie go w obroty,
Zje szarak licho, jeśli się wywinie.
Jutro ciebię nawiedzę: zrobim polowanie
I kot, co tyle zbroił, tobie się dostanie“.
Jakoż przybył nazajutrz w porannej godzinie,
Za nim sług cała zgraja, dojeżdżacze, charty.
„Trzeba coś zjeść, Pan rzecze: głodnym nie na żarty,
Zając może poczekać. Wszakże masz kurczęta?

A o koniach i ludziach też niech waść pamięta“.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dano wreszcie śniadanie: Pan za trzech zajada,

Pije zdrowie Małgosi, ojca jegomości,
A na dziedzińcu hula służalców gromada,
Chrupią owies rumaki, charty gryzą kości.
„Na koń!“ Pan krzyknął; i myśliwców rzesza
Z wrzaskiem i śmiechem do sadu pośpiesza.
Hajże za kotem tędy i owędy:

Tratują krzewy i grzędy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
...Ogrodnik został sam wśród sadu
I łamiąc ręce oblicza swe straty: