Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wody po uszy. Wreszcie napotkał łagodniejszy spadek, widocznie dla pojenia koni; w ten sposób, dostał się bez trudu na drugą stronę. Znalazłszy się tam pierwszy z całego oddziału, jechał dumnie brzegiem, gdy huzarzy szamotali się jeszcze w kanale, dosyć zakłopotani swą pozycją, bo w wielu miejscach woda była na pięć stóp. Niektóre konie, przestraszone, próbowały płynąć, chlapiąc straszliwie dokoła. Wachmistrz zauważył manewr tego smarkacza, tak mało wyglądającego na żołnierza.
— Siadać, jest pój na lewo! — zawołał. Niebawem wszyscy dostali się na ląd.
Na drugim brzegu, Fabrycy znalazł się sam z generałami; huk armat zdwoił się; ledwie tedy usłyszał owego obryzganego przezeń generała, który krzyknął mu w ucho:
— Skąd wziąłeś tego konia?
Fabrycy był tak zmieszany, że odpowiedział po włosku:
L’ho comprato poco fa. (Kupiłem go przed chwilą).
— Co ty gadasz? — krzyknął generał.
Ale huk zrobił się w tej chwili taki, że Fabrycy nie mógł mu odpowiedzieć. Musimy przyznać, że bohater nasz był w tej chwili bardzo mało bohaterski. Strach wszelako zajmował u niego dopiero drugie miejsce; raził go przedewszystkiem łoskot, od którego pękały mu bębenki. Eskorta puściła się galopem, jechali szmatem zoranego pola, ciągnącego się za kanałem. Pole było zasłane trupami.
— Raki! raki! krzyczeli radośnie huzarzy. Zrazu Fabrycy nie zrozumiał; wreszcie spostrzegł, że w istocie prawie wszystkie trupy miały czerwone mundury. Jedno przejęło go dreszczem: zauważył, iż wielu nieszczęśliwych czerwonych żyło jeszcze; krzyczeli o pomoc, ale nikt nie zważał na to. Bohater nasz, pełen ludzkości, dokładał wysiłków, aby koń jego nie nastąpił na żadnego z czerwonych. Eskorta zatrzymała się; Fabrycy, który nie dość pamiętał żołnierskich obowiązkach, galopował ciągle wpatrzony w jakiegoś rannego.