Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, ba! natychmiast pijawki! wykrzyknął Fabrycy, śmiejąc się i ochłonął zupełnie. Ujrzał, iż robotnicy otoczyli Gilettiego i patrzą nań, nie śmiejąc go dotknąć.
— Ratujcie tego człowieka! krzyknął; zdejmcie mu ubranie. Chciał jeszcze coś mówić, kiedy, podniósłszy oczy, ujrzał o trzysta kroków na gościńcu kilku ludzi, którzy zbliżali się miarowym krokiem do miejsca wypadku.
To żandarmi, pomyślał; znajdą zabitego człowieka, uwiężą mnie, i będę miał zaszczyt wkroczyć uroczyście do stołecznego miasta Parmy. Cóż za gratka dla przyjaciół margrabiny Raversi a wrogów mojej ciotki!
Natychmiast, z szybkością błyskawicy, rzuca oszołomionym robotnikom wszystkie pieniądze jakie miał w kieszeni, i skacze do powozu.
— Nie dajcie żandarmom mnie ścigać, krzyczy do robotników, a obsypię was złotem; powiedzcie im, że jestem niewinny, ze ten człowiek mnie napadł i chciał mnie zabić.
— A ty, rzekł do vetturina, ruszaj galopem: zarobisz cztery napoleony, jeżeli przejedziesz Pad zanim ci ludzie zdołają mnie dosięgnąć.
— Dobrze, odpowiedział woźnica; ale niechże pan nie ma strachu; toć oni są pieszo; zwykły trucht moich koników wystarczy aby ich stracić z oczu. To mówiąc, puścił się galopem.
Słowo strach, jakiego użył woźnica, uraziło naszego bohatera: bo też w istocie miał chwilę tęgiego strachu, wówczas kiedy otrzymał cios rękojeścią.
Ale możemy się natknąć i na konnych, rzekł vetturino, snać człowiek przezorny i myślący o czterech napoleonach, a ludzie, którzy nas gonią, mogą krzyknąć aby nas przytrzymano... To znaczyło: Niech pan nabije broń.
— Och, jakiś ty dzielny, mój ty złoty księżyku, wykrzyknęła Marjeta, ściskając Fabrycego. Stara wyglądała oknem; po jakimś czasie cofnęła głowę.