z ulicy Saint-Denis. Wśród lasów, zwłaszcza po lewej stronie w górę od Sablonnière, poprawiałem korekty. Myślałem że oszaleję.
Szalona myśl aby wrócić do Medjolanu, którą tak często odtrącałem, wracała ze zdumiewającą siłą. Nie wiem, jak mogłem się jej oprzeć.
Siła namiętności, która sprawia że widzi się tylko jedną rzecz, zaciera wszelkie wspomnienie na odległość w jakiej znajduję się od owych czasów. Przypominam sobie wyraźnie jedynie kształt drzew w tej okolicy lasów Montmorency.
To, co się nazywa doliną Montmorency, to tylko przylądek który wysuwa się ku dolinie Sekwany, wprost na kopułę Inwalidów.
Kiedy Lafranc malował jakąś kopułę na stopięćdziesiąt stóp wysokości, przesadzał pewne rysy. — L’aria depinge (powietrze domaluje), powiadał.
Tak samo, ponieważ ludzie będą patrzyli na Kings, na szlachtę i na księży jaśniej około r. 1870 niż dziś, bierze mnie pokusa przesadzić pewne rysy tej zakały rodzaju ludzkiego. Ale bronię się temu, toby znaczyło być niewiernym prawdzie.
Niewierny swej łożnicy. (Cymbelin).
Czemuż nie mam sekretarza, aby móc dyktować fakty, anegdoty, a nie refleksje na temat tych trzech rzeczy. Ale napisawszy dziś dwadzieścia siedem stronic, jestem zbyt zmęczony, aby notować anegdoty, które cisną mi się na pamięć.
Chodziłem dość często poprawiać korekty Miłości do parku pani Doligny w Corbeil. Tam mogłem uniknąć smutnych marzeń: skończywszy pracę, wracałem zaraz do salonu.
Byłem bardzo bliski odnalezienia szczęścia z roku 1824. Myśląc o Francji przez sześć czy siedem lat które spędziłem w Medjolanie, mając nadzieję nigdy nie oglądać Paryża, splugawione-