Strona:PL Stendhal - Lamiel.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej niż ja czułam; inaczej księża nie zabranialiby tak pilnie tego grzechu.“
Pan nauczyciel Hautemare miał coś w rodzaju pomocnika do przepytywania dzieci, niejakiego Jana Berville, dwudziestoletniego dryblasa, jasnego blondyna. Nawet dzieci drwiły sobie z jego małej okrągłej główki, osadzonej na wierzchołku tego wielkiego ciała. Jan Berville drżał przed Lamiel. Jednego dnia, w święto, rzekła mu po obiedzie:
— Kiedy wszyscy pójdą tańczyć, wyjdź sam i czekaj mnie na skrzyżowaniu dróg o ćwierć mili za wsią, koło krzyża; przyjdę tam za tobą za kwadrans.
Jan Berville puścił się w drogę i usiadł pod krzyżem nie przeczuwając nic.
Przyszła Lamiel.
— Zaprowadź mnie na spacer do lasu, rzekła.
Proboszcz zabraniał zwłaszcza młodym dziewczętom chodzić na spacer do lasu. Kiedy znalazła się w lesie, w miejscu bardzo zacisznem, wśród wielkich drzew i zarośli, rzekła do Jana:
— Uściskaj mnie, obejmij mnie.
Jan uściskał ją i zrobił się bardzo czerwony. Lamiel nie wiedziała co mu powiedzieć; dumała przez kwadrans w milczeniu, poczem rzekła:
— Chodźmy już; ty idź aż do Charnay, o milę stąd, i nie mów nikomu, że ja cię zaprowadziłam do lasu.
Jan, bardzo czerwony, usłuchał; ale nazajutrz, przyszedłszy do szkoły, patrzał na nią ciągle. W tydzień później, był pierwszy poniedziałek w miesiącu. Lamiel chodziła zawsze tego dnia do spowiedzi. Opowiedziała świątobliwemu ojcu swą przechadzkę w lesie, nie siliła się nic ukryć, pożerana ciekawością.
Zacny ksiądz złajał ją straszliwie, ale nie pomnożył prawie w niczem jej wiadomości. W trzy dni później, Hautemare, który zaczęł szpiegować Lamiel, odprawił Jana. Jakieś słówko rzucone przez wuja a pochwycone przez Lamiel obudziło w niej podejrze-