Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest pan filozofem, panie Sorel, podjęła panna żywiej; patrzysz na te bale, festyny, jak mędrzec, jak Jan Jakób Rousseau. Szaleństwa te raczej dziwią cię niż pociągają.
Jedno słowo ugodziło wyobraźnię Juljana i wypędziło z jego serca wszelką iluzję. Usta jego przybrały wyraz przesadnej może wzgardy.
— Jan Jakób jest dla mnie głupcem, kiedy sili się wyrokować o wielkim świecie; nie rozumiał go i mierzył go duszą lokaja i parwenjusza.
— Stworzył Umowę Społeczną, rzekła Matylda ze czcią.
— Głosząc republikę i obalenie monarchji, parwenjusz ten pijany jest ze szczęścia, jeżeli jaki książę raczy zmienić kierunek poobiedniej przechadzki, aby odprowadzić któregoś z jego przyjaciół[1].
— Ach, tak, książę de Luxembourg w Montmorency, odprowadzający pana Coindet w stronę Paryża... podchwyciła panna de la Mole z przyjemnością i upojeniem pierwszych rozkoszy erudycji. Była pijana swą wiedzą, coś jak członek Akademji, który odkrył istnienie króla Feretrjusza. Oko Juljana pozostało przenikliwe i surowe. Matylda miała chwilę entuzjazmu; chłód partnera oblał ją zimną wodą. Zdumiała się; zwykle to ona działała w ten sposób na drugich.

W tej chwili, margrabia de Croisenois zbliżył się skwapliwie do panny de la Mole. Zatrzymał się na chwilę o trzy kroki, nie mogąc się przedostać. Patrzał na nią, uśmiechając się z tej przeszkody. Obok niego stała młoda margrabina de Rouvray, kuzynka Matyldy. Wspierała się na ramieniu męża, którego zaślubiła dopiero przed trzema tygodniami. De Rouvray, również bardzo młody, promieniał szczęściem człowieka, który, zawarłszy małżeństwo z konwenansu, sklecone przez dwóch rejentów, znalazł w żonie

  1. Rousseau, Wyznania. Cz. II.