głowy poprosić świętego człowieka o odmówienie zań porządnej mszy za czterdzieści franków, tegoż samego dnia.
Było blisko południe, ksiądz pomknął.
Po jego wyjściu, Juljan długo płakał, i płakał że umiera. Czuł, że gdyby pani de Rênal była w Besançon, wyznałby jej swą słabość...
W chwili gdy najbardziej żałował nieobecności tej ubóstwianej kobiety, usłyszał krok Matyldy.
— Najgorsza z niedoli więzienia, pomyślał, to że nie można się zamknąć. Wszystko, co mówiła Matylda, drażniło go tylko.
Opowiedziała mu, iż, w dzień sądu, Valenod, mając w kieszeni nominację na prefekta, ośmielił się zadrwić z księdza de Frilair i zrobił sobie tę przyjemność aby skazać na śmierć Juljana.
„Cóż za pomysł miał Juljan, mówił mi ksiądz de Frilair, aby jątrzyć i zaczepiać drobną próżność tej mieszczańskiej arystokracji! Poco mówić o kaście? Wskazał im, co powinni uczynić we własnym interesie; te dudki nie myślały o tem i gotowe były rozbeczeć się. Ten interes kasty przesłonił w ich oczach zupełnie grozę skazania. Trzeba przyznać, że pan Sorel jest wielkim nowicjuszem w dyplomacji. Jeśli nie zdołamy go ocalić w drodze łaski, śmierć jego będzie poprostu samobójstwem...“
Matylda nie powiedziała Juljanowi tego, czego sama nie domyślała się jeszcze; mianowicie że ksiądz de Frilair, mając Juljana za straconego, uważał za pożyteczne dla swej ambicji starać się o jego następstwo...
— Idź wysłuchać za mnie mszy, zawołał Juljan prawie nieprzytomny z bezsilnego gniewu i podrażnienia, i zostaw mnie chwilę w spokoju. Matylda, już zazdrosna o odwiedziny pani de Rênal i wiedząc o jej wyjeździe, zrozumiała przyczynę rozdrażnienia Juljana; rozpłakała się.