Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ratowaliśmy się na wszystkie strony. Kilku uciekło (zdaje mi się) wielką bramą Jakobinów, co budzi we mnie przypuszczenie, że nas było więcej niż mówiłem.
Ją i drugi (może Colomb) byliśmy przedmiotem najżywszego pościgu. „Wpadli do tego domu“, słyszeliśmy ten krzyk tuż obok.
Nie dotarliśmy do kurytarza na drugiem piętrze: zadzwoniliśmy żywo na pierwszem piętrze od placu Grenette, do dawnego mieszkania dziadka, wynajętego obecnie pannom Caudey, starym modystkom bardzo pobożnym. Szczęściem, otworzyły; zastaliśmy je bardzo przerażone hukiem wystrzału i zajęte czytaniem Biblji.
W dwóch słowach oznajmiliśmy: Ścigają nas, niech panie powiedzą, żeśmy tu spędzili wieczór. Usiedliśmy, w tej samej chwili gwałtowny dzwonek: my siedzimy i słuchamy Biblji, sądzę nawet, że jeden z nas wziął książkę.
Wchodzą komisarze. Kto oni byli, nie wiem; widocznie patrzałem na nich bardzo mało.
„Czy ci obywatele tu spędzili wieczór?
— Tak, panowie; tak, obywatele“, odparły poprawiając się wystraszone dewotki.
Musieli ci komisarze, czy też gorliwi obywatele być bardzo mało przenikliwi lub też dobrze usposobieni dla pana Gagnon, którego szanowało całe miasto, począwszy od barona des Adrets aż do traktjernika Poulet, bo nasze pomięszanie musiało nam dawać dziwną postać w towarzystwie tych biednych dewotek nieprzytomnych z przestrachu. Może ten strach, równie wielki jak nasz, ocalił nas, ile że całe towarzystwo musiało mieć miny jednako wystraszone.
Komisarze powtórzyli parę razy pytanie: „Czy obywatele spędzili tu cały wieczór? Czy nikt nie wszedł tu od czasu jak rozległ się wystrzał?“
Cud, nad którym zastanawialiśmy się później, to to, że te stare jansenistki zgodziły się kłamać. Sądzę, że zdobyły się na ten grzech przez cześć dla mego dziadka.