Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nią nie było już ani jednego domu; kładły się tylko szerokiemi pasmami łęgi, płożyły pola, ugory, zdala czerniały zimą, rdzewiały jesienią bukowe lasy...
W seledynowej willi nie mieszkał nikt od szeregu lat. Właściciel, jakiś majętny arystokrata, wyjechał od dawna za granicę, pozostawiając dom bez opieki.
Więc stał zaniedbany w pośrodku wybujałego ogrodu, trawiony niszczycielską pracą deszczu, kruszony zjadliwością wiatrów i zimowych zamieci.
Posępny urok, jaki wiał od tego zacisza, dziwnie pociągał duszę Wrześmiana. Willa była dlań plastycznym symbolem nastroju, którym tchnęła jego twórczość — wpatrzony w nią, czuł się jakby u siebie.
Toteż całe godziny spędzał przy oknie i oparty o ramę, zapuszczał zamyślone spojrzenie w stronę smutnego domu. Zwłaszcza w noce miesięczne lubiał obserwować bajeczne efekty wywoływane we fantastycznej ustroni przez światło księżyca. Już to noc zdała się być właściwym jej żywiołem. Za dnia willa jakby drętwiała w martwem uśpieniu; cały czar ukryty w jej tajemniczem wnętrzu występował w pełni dopiero po zachodzie słońca. Wtedy dom ożywiał się; jakieś nieuchwytne drgnienie przebiegało dreszczem senną pustelnię, wstrząsało stężałe w żałobie cyprysy, marszczyło falistą linją zwietrzałe przyczółki i fryzy...
Wrześmian patrzył i żył życiem domu. Budziły się myśli wyraźne, harmonijnie zestrojone ze scenerją naprzeciw, rodziły patetyczne tragedje, silne jak śmierć,