Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach z wrogimi sąsiadami. Mimo to, przedzieranie się przez puszcze było trudne i niebezpieczne, gdyż na każdym kroku czyhały nie zawsze miłe niespodzianki.
Wreszcie dotarliśmy w okolicę Tanany, względnie jednego z jej bocznych dopływów. Po zbadaniu koryta rzeczki i sąsiedniego terenu, uznał Ben miejsce za nader odpowiednie do poszukiwań złotego piasku. Nietylko fale wyrzucały go dość obficie, lecz i uwarstwowienie brzegów pozwalało na domysł, że w okolicy znajdują się pokłady cennego kruszcu.
Postanowiliśmy więc zatrzymać się. Rozbiliśmy namiot, rozłożyli potrzebne narzędzia, a przedewszystkiem urządziliśmy tuż nad rzeką wygodną płuczkarnię.
Naokoło było dziko i zacisznie. Jak okiem sięgnąć — lasy, olszynki, gaje, wszędzie bory, dąbrowy, leśne zapusty. Opodal naszej samotni rozlewające spokojne wody jezioro odbijało wiernie kontury nadbrzeżnych jesionów i grabów, lśniło w skwarze południa szybą gładką, zielono-złotą. Wśród pni brunatnych, ciemnoszarych lub biało-srebrzystych rozkwitał tu i owdzie czerwony uśmiech jarzębiny, przeorywał przestworza płochliwy lot cyranki, brzęczał mrukliwy chór komarów, lub wędrowna drużyna pszczół w drodze do dzikiej barci. Czasem wyglądały z poza leśnych zasieków chytre oczy lisa, zerknął drapieżny żbik — czasem poprzez gąszcz leszczyny zarysował się smukły profil sarny.
Godziny płynęły cicho, spokojnie dojrzewały upalne