Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skrzepła i powoli z barwy ciemno-czerwonej przechodzi w czarną. W każdym razie muszę się mieć na baczności. Zły to ptak.
Najbliższym razem wezmę broń pewniejszą od laski. Nie należy przypuszczać go do siebie zbyt blisko. Może stać się niebezpiecznym...

20 października.
Zabiłem kruka. Dziś popołudniu na grobie Marty. Zastrzeliłem w chwili, gdy grożąc krzywym swym dzióbem, brał rozmach i chciał ugodzić mię w twarz. Przebrzydły, czarny ptak!
Lecz zemścił się przed samym skonem. Widząc, że runął mi do stóp z krwawiącą piersią, schyliłem się nad nim, by przyjrzeć mu się bliżej. Widziałem jego oczy, zaciągające się mglistym pokrowcem, nabiegłe krwią — okrutne, mściwe do końca oczy. Wtedy dźwignął ostatnim wysiłkiem lśniącą metalicznie szyję i resztą gasnącej energji zadał mi w lewą rękę silny, bolesny cios. Zaraz potem opadł i skonał. Lecz udar był mocny: przebił mi dłoń do połowy. Zawiązałem broczącą silnie rękę i zawróciłem do domu. Padlinę niech rozniosą czarni współbracia. Boję się tylko, czy dziób nie był czem zakażony; cmentarny to kruk. Ręka nabrzmiała i boli. Przemyłem wprawdzie sublimatem, lecz czuję gorączkę i dreszcze. Pójdę do lekarza.